wtorek, 27 sierpnia 2013

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Coldford, Maine – współcześnie

             Leżąc w południowym sierpniowym słońcu, jak zwykle każdego dnia, rozmyślałam o wszystkim i o niczym. Muszę przyznać, że to było moje ulubione zajęcie. Tak wiem, zapewne każdy sobie pomyśli, jaka jestem leniwa, no ale cóż, taka już jestem. Myślami tym razem, powędrowałam do złocistych, pięknych, jesiennych gór. Nie ważne jakich, jak dla mnie były niesamowite. Wysokie, pokryte liśćmi różnych odcieni żółci, złota, czerwieni, pomarańczy, poprzetykane promieniami zachodzącego słońca. Co jakiś czas liście opadały z drzew pod wpływem lekkiego wiatru. W oddali… mój widok, przesłoniła ogromna chmura!
– Hej Sophie! – krzyknęła, jak zawsze uśmiechnięta od ucha do ucha Rosalie.
Ta drobna osoba z oczami jak dwa jeziora, tego koloru i czupryną rudych włosów, potrafiłaby obudzić nawet umarłego. Nie mówię tego, ponieważ ciągle krzyczy, czy jest hałaśliwa w jakiś inny sposób. Otóż nie! Ale, że jest osobą, której rzadko zamyka się buzia, nie muszę już wspominać. Ona po prostu promieniuje radością na tysiące kilometrów! No i nikt zapewne się nie zdziwi, że ta dziewczyna nie ma ani jednego wroga. Zresztą, zdziwiłabym się i to bardzo, gdyby komuś nie przypadła do gustu! Z wyglądu jesteśmy nawet bardzo podobne, z wyjątkiem moich brązowych falowanych włosów i mocno zielonych oczu. Obydwie jesteśmy dość szczupłe i wysokie. Mocno różni nas tylko charakter. Dzięki temu rzadko nudzimy się w swoim towarzystwie. Dlatego jest moją najlepszą przyjaciółką, choć nadal się zastanawiam, co ją we mnie tak urzekło, że wybrała właśnie mnie do roli jej „żywego pamiętnika”. Kocham ją jak własną siostrę, której nie mam. Mam natomiast o rok starszego brata, ale o nim szkoda nawet myśleć. Ugh!
– Hej Rose! – odpowiedziałam, zasłaniając twarz ręką, przed rażącym słońcem.
– Jak widzę, codzienny rytuał! Co tym razem? Wodospady, pustynie, puszcze, a może w końcu jakiś przystojniak?! Hm? – zapytała, spoglądając na mnie znacząco i siadając obok mnie.
– Rosalie! Daj spokój! Ile razy będę Ci powtarzać, że ja nie mam do tego głowy. Mam inne ważniejsze sprawy.
– Daj spokój Soph, co ty możesz mieć na głowie? Chyba jednego…
– Rose! – Przerwałam jej, siadając nagle. – Jeśli się nie mylę, przerabiałyśmy te temat setki razy, także proszę Cię, daj już spokój!
– Okej, okej – powiedziała, wznosząc ręce w geście obronnym, z lekko urażonym tonem. – Nie było tematu.
– Ech… - Westchnęłam i uśmiechnęłam się przepraszająco. Chyba nie muszę wspominać, że nie potrafimy się na siebie gniewać. – A więc co Cię do mnie sprowadza Rudzielcu? – zapytałam, specjalnie podkreślając ostatnie słowo, gdyż Rose nienawidziła kiedy ktoś ją tak nazywał.
Spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek.
– Nie mów tak do mnie! – Krzyknęła lekko się uśmiechając. Och, jak my uwielbiałyśmy się drażnić. Lecz ona nigdy nie potrafiła przesiedzieć minuty z jakąkolwiek nowością, wsiąkała plotki i wszystko, co niósł wiatr, lepiej niż gąbka. Oczywiście zaraz przybiegała do mnie, żeby mi wszystko opowiedzieć. – No, więc słuchaj, wprowadza się do nas jakaś rodzina. Z tego, co wiem jakieś bliźniacze rodzeństwo ze starszym bratem, który jest grubo po dwudziestce, a oni są chyba w naszym wieku. Dokładnie nie wiem, przekonamy się w szkole. Rodzice zostali w Grecji wciąż tam pracując. Ech… Ci to mają dobrze chata bez rodziców… Za tydzień szkoła, przynajmniej jakaś nowość w tej budzie! No, ale, mniejsza o to. – Usiadła wygodniej, jeszcze bardziej podekscytowana. Jej mama jest agentką nieruchomości, więc wiedziała wszystko na bieżąco. – Pamiętasz tego kelnera, Deana, który pracuje razem z nami od jakiś dwóch tygodni?
– Mhm. – Skinęłam głową nie chcąc jej przerywać, chociaż i tak wątpię żeby mi się udało. Gdy Rosalie się rozgada, nikt, ani nic, nie jest w stanie jej przeszkodzić.
– Nie uwierzysz! Zaprosił mnie dzisiaj do kina! Już myślałam, że nigdy się ze mną nie umówi, a tu proszę! – Posłała mi jeszcze większy uśmiech niż przed chwilą. – Więc mam nadzieję, że zajmiesz się moimi włosami?
– Jasne. – Uśmiechnęłam się do niej.
Uwielbiałam czesać jej włosy, a robiłam to za każdym razem, gdy szła na randkę. Czyli BARDZO często. Rosalie umówiła się już chyba z każdym chłopakiem z Coldford* i okolic. Po prostu przyciąga ludzi jak magnez i ciągle zastanawiam się, co ona ma w sobie takiego specjalnego. Ale i tak się cieszę, że tak jest i ma to COŚ. – Chodź, idziemy do mnie i zaraz coś wymyślimy, coś, co powali go na kolana.
            Wstałyśmy i ruszyłyśmy do domu.
– Tylko musimy się pospieszyć, bo za dwie godziny muszę być już gotowa – powiedziała, a promienie słońca musnęły jej twarz i ogniste włosy. – Och, jak ja się cieszę, że Cię mam Sophie! – krzyknęła obejmując mnie jednocześnie.
– Oj ja też, ja też. – Obie roześmiane weszłyśmy do domu.
  
Minęły już może około trzy godziny odkąd Rosalie wyszła ode mnie z domu. Była niezwykle podekscytowana. Było już kwadrans po dziewiątej, a ja nie dostałam od niej żadnego sms’a. Troszkę mnie to zdziwiło, muszę przyznać. Za każdym razem, gdy z kimś wychodziła, musiała, nawet jednym słowem napisać jak jest. Tym razem nie było nic. Zaczęło mnie to martwić, ale pomyślałam jednak, że  randka jest naprawdę udana, więc postanowiłam jej w ogóle nie przerywać.
Minęły kolejne trzy godziny i ciągle nic, teraz naprawdę odchodziłam od zmysłów. Szczególnie, gdy wysłałam jej dziesiątki wiadomości i dzwoniłam kilka razy, a telefon wciąż nie odpowiadał. Zadzwoniłam również do mamy Rose, z myślą, że może ma rozładowany telefon i nie miała się ze mną jak skontaktować po powrocie do domu. Jednak okazało się, że tam również jej nie ma. To było zupełnie do niej nie podobne. Nawet moja mama zaczęła się martwić.
– Ile czasu już minęło odkąd poszła na to spotkanie? – zapytała ponownie.
– Już siedem godzin, a ona w ogóle nie daje znaku życia. Pani Brown, już zadzwoniła na policje – odpowiedziałam.
– Biedna kobieta, musi odchodzić od zmysłów. A jeśli ten chłopiec coś jej zrobił, nigdy nie należy umawiać się z nieznajomymi.
– Mamo, ale to nasz kolega z pracy. My go znamy!
– Niby jak długo córeczko? – zapytała mama.
– No dobra, nie całe dwa tygodnie – odpowiedziałam z rezygnacją.
– Więc widzisz. Żeby tylko nic jej się nie stało.
– Nie musimy przecież zakładać najgorszego! – powiedziałam lekko podniesionym głosem.
– Rozumiem, że się martwisz, tak jak my wszyscy. To w ogóle nie jest do niej podobne i to jest najgorsze. Zapomniałam Ci powiedzieć, że tata dzwonił, powiedział, że delegacja przedłuży się jeszcze o dwa dni i również bardzo się martwi o Rosalie. – Mama chciała jeszcze coś powiedzieć, ale przerwał jej nagły dźwięk telefonu z kuchni. – Poczekaj, odbiorę.
Usiadłam na fotelu i próbowałam wychwycić jakiekolwiek urywki z jej rozmowy. Miałam nadzieję, że to może dzwoni ktoś w sprawie Rose i czegoś jak najszybciej się dowiem. Niestety mama nie wiele mówiła, więc nie miałam nawet jak się domyślić, o co może chodzić. Po chwili usłyszałam jak odkłada słuchawkę na widełki. Do salonu weszła całkowicie blada.
– Właśnie dzwonił pan Brown – powiedziała głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
– Mamo, co się stało? – Wstałam i pospiesznie podeszłam do niej, gdy bezwiednie opadała na kanapę.
– Kochanie… – Popatrzyła na mnie oczami, w których czaiły się łzy, bałam się nawet pomyśleć, co mogło się stać. – Rosalie miała wypadek samochodowy…. Niestety nic nie dało się już zrobić…. Tak mi przykro, to prawdziwa tragedia, ona była jeszcze taka młoda….
Mama ciągle coś do mnie mówiła, zapewne próbowała mnie pocieszać, lecz łzy kapały z jej podbródka, ja już w ogóle jej nie słuchałam. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Ta wiadomość była dla mnie jak cios w plecy, jak tysiąc ciosów w plecy. To w ogóle nie mogła być prawda! Poczułam coś wilgotnego na policzkach, odruchowo przetarłam oczy. To łzy, nawet nie wiem, kiedy zaczęłam płakać. Byłam zupełnie otumaniona. Nagle znalazłam się w ramionach mamy, nie potrafiłam o niczym innym myśleć, jak tylko o tym, że to nie może być prawda. To tylko koszmarny sen.

- * -
Grecja - współcześnie

– No po prostu nie wierzę! Znowu mamy wyjeżdżać, nawet nie wiadomo czy Przejście właśnie tam będzie! Już odwiedziliśmy tyle krajów i nic! A wy myślicie, że to będzie akurat w USA. Szczerze, mam już tego serdecznie dość! – krzyknęła Nina, wstając gwałtownie z fotela, rozlewając jednocześnie zawartość swojego kubka.
– Znowu – odparł znudzonym głosem Daniel, rozciągając się jeszcze bardziej na kanapie.
– Moja droga, o ile się nie mylę, za każdym razem, gdy zmieniamy miejsce zamieszkania jest to samo. Twoja niezwykła histeria – powiedział spokojnie Jack.
– Ale mi się tutaj podoba! Czy nie możemy tu zostać jeszcze kilku lat? – spytała Nina już odrobinę spokojniej.
– O ile pamiętam, nie zmuszaliśmy cię do przyłączenia się do nas. W każdej chwili możesz ruszyć w swoją stronę, nikt Cię tu nie trzyma. Droga wolna! – powiedział Daniel wskazując ręką drzwi wyjściowe.
– Chyba sobie żartujesz! – krzyknęła.
– Czy ja wyglądam na osobę, która żartuje? Nina to się robi nudne! Wcale nie musisz z nami podróżować. Mnie i Jackowi zależy na odnalezieniu Przejścia, ale powtarzając po raz setny, ciebie do tego nie zmuszamy.
– Ych! Nigdzie sama nie zostaje! – Zaczęła krążyć w kółko. – Będę musiała to wszystko jeszcze raz znosić, ale to już ostatni raz! Jeśli Przejścia tam nie będzie odchodzę. Na pewno znajdę innych, którzy interesują się czymś innym niż to całe Przejście! – Wypowiadając ostatnie słowo, kopnęła leżący na ziemi kubek z całej siły, który uderzył o ścianę, rozpadając się przy tym na tysiące drobniutkich kawałeczków.
– Co ja z tobą mam dziewczyno! Naprawdę aż tak nudziło ci się tam na górze, czy sami z tobą nie wytrzymali?
– Odwal się Jack! Idę się spakować. Powiedzcie mi, gdy będziemy gotowi – powiedziała Nina i wciąż wściekła wyszła z pokoju.
– Niezłe z niej ziółko, tylko odrobinę irytująca, nie sądzisz Daniele?
– Brak słów przyjacielu. Dobra, koniec tego dobrego, czas się zbierać. Mamy coraz mniej czasu i coraz mniej Przejść. Musimy naprawdę się spieszyć – odpowiedział Daniel, wstając z kanapy i kierując się w stronę swojego pokoju.
– Doskonale cię rozumiem, ale jeśli Nina ciągle będzie się tak zachowywać to nic nie wskóramy. - Daniel tylko spojrzał wymownie na Jacka. – Oczywiście, zapewne zrobimy to samo, co z pozostałymi, ale wiedz, że wydaje się być wcale nie tak bezużytecznym okazem.



*Coldford – miejscowość wymyślona przeze mnie.


***

No to dodaję pierwszy rozdział. 
Początki będą nudne, jak zawsze zresztą ;p
Jak zauważyliście w rozdziale akcja opisana jest z dwóch różnych perspektyw, 
co nie zawsze będzie miało miejsce.
No, mam nadzieję, że chociaż odrobinę się spodoba ;p
Do zobaczenia za dwa tygodnie ;)

13 komentarzy:

  1. 7 godzin? To prawie cały dzień. I przykro mi z powodu śmierci Rosalie.
    Co to są Przejścia? To takie portale do Nieba? Nie wiem. Myślę, że wytłumaczysz trochę o nich.

    OdpowiedzUsuń
  2. ''No, mam nadzieję, że chociaż odrobinę się spodoba'' Odrobinę? Mi spodobało się tak bardzo, że nie mogłam zaprzestać czytania! :) Bardzo ładnie wszystko opisałaś. Rozdział w pełni mnie zaciekawił. Ach... te przekomarzania z Rose :)
    Pozdrawiam:
    Zamani.

    PS. Przy okazji zapraszam do siebie na: http://daughter--of--destiny.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Co to są za przejścia ?

    Rozdział zaciekawił mnie w pełni :) już nie mogę doczekać się kolejnego :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Przejściach dowiemy się w kolejnych rozdziałach!

      Usuń
  4. Trochę szkoda, że Rosalie miała wypadek, ale coś myśle że masz do jej śmierci chyba jakieś plany xD
    Życzę dużo weny, pozdrawiam i zapraszam do mnie :P

    OdpowiedzUsuń
  5. O nie... Zabolała mnie informacja o śmierci Rosaline. Jeśli mi by się przytrafiła taka sytuacja nigdy bym się już nie pozbierała... To straszne :(

    Czekam na drugi rozdział aby dowiedzieć się co to są te "Przejścia".
    Super piszesz Lexie!

    PS
    To jest według mnie jeszcze lepsze niż poprzednie opowiadanie, powinnaś iść w kierunku fantastyki ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, czyżby to była mała aluzja, że tamto opowiadanie jest beznadziejne? :D

      Usuń
    2. Uważam tylko, że fantastykę piszesz lepiej. Ale to moja subiektywna opinia ;)
      Już nie będę się więcej na ten temat odzywać xD

      Usuń
    3. Ok, ok, sama czuję się lepiej w tych klimatach :D :)

      Usuń
  6. Nie wiem co napisać. Mam mieszane uczucia. Nienawidzę smutnych opowiadań, a jednocześnie je uwielbiam. Życie jest pełne paradoksów :D Bardzo polubiłam Twój styl, co jest dziwne, bo przeczytałam dopiero jeden rozdział. Czekam na dwóję :) Pisz szybciuteńko ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Woow ! Uwielbiam to <3
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału !
    A jak Rosalie umarła to prawie się popłakałam ;c
    Nie wiedziałam, że w tak krótkim czasie mogę zżyć się z postacią :D Niesamowity rozdział !
    Zapraszam do mnie na http://miloscktoraniepowinnaistniec.blogspot.com/
    Życzę weny ! <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Nom, to troszkę dziwne ale mi też się łezka w oku zakręciła;)
    Dziewczynooo, świetna jesteś. Oczywiście czekam na więcej.
    Pozdrawiam;3

    OdpowiedzUsuń
  9. Wow ! to było niesamowite ! Cudownie piszesz, masz świetny styl ! Bardzo mi się podobało, Sophie ma w sobie to coś, że od razu przypadła mi do gustu. Świetne, tylko szkoda Rosalie.. :( Ale czemu zgineła? Czy ten chłopak ją zabił.. a jesli tak ... ? I co to za Przejścia ? Mam tyle pytań Jestem zafascynowana. Jest wyśmienicie :)

    OdpowiedzUsuń